piątek, 29 maja 2009

Stalowy Jezus spod śmietnika


Historia jest mniej-więcej taka: paląc przed zdjęciami podszedłem do śmietnika i patrzę - a tam Jezus. Oczywiście nic podobnego do objawienia. Jezus z żelaza stali! Od razu wyobraziłem sobie, jak
-> odpada od krzyżyka na wymienianych drzwiach z minionej epoki,
->wypada z portfela kierowcy z 40-letnim stażem, którego już kilka razy uchronił przed śmiercią,
->służył tajnemu zgrupowaniu wiernych operatorów, którzy zdekonspirowali się i pozbywają insygniów,
->ktoś znalazł go podczas zdjęć na cmentarzu i po powrocie do fabryki stwierdził, że nie zabierze takiego Jezusa do domu bo żona gotowa go opuścić
i kilkanaście innych historii.
Pytanie etyczne: co zrobić ze znalezionym Jezusem? Co zrobilibyście, gdybyście znaleźli na ulicy taki stareńki kawałek metalu? Mi skomplikowany system etyczno-moralno-wartościujący wypluł rozwiązanie: zabrać! Gdyby chodziło o rzeźbę cmentarną to trzeba zrewidować poglądy, ale ten ma, powiedzmy, 4cm:

Figurka jest uczciwie nadwerężona zębem czasu, ale jak się jej przyjrzeć z bliska - po prostu ma osobowość
Ostatnie zdjęcie pokazuje ciekawą rzecz, mianowicie jak bardzo lekka zmiana kadru i oświetlenie wpływa na treść zdjęcia. Jezus ustawiony w tej pozycji wydaje się dzierżyć floret będąc w pozycji ataku. Przypadek sprawił, że nawet ułożenie prawego nadgarstka jest właściwe - że niby zadaje cios z góry i z lekka ku dołowi. To i przedostatnie zdjęcie mi przywodzą na myśl wcielenie greckiego boga.
Uprzejmie proszę, żeby nikt nie posądzał mnie o brak szacunku do devocjonaliów ani tym bardziej o świętokradztwo. Magda miała mieszane uczucia jak zobaczyła te zdjęcia. Szkoda Jezusa... Szkoda, to fakt, ale z drugiej strony może to "śmierć naturalna" tego konkretnego sacrum? Nic nie jest wieczne oprócz pióra. Przykre jest to, że leżał koło śmietnika.
Wziąłem i bardzo interesuje mnie historia tego konkretnego Jezusa.
pzdr#

czwartek, 28 maja 2009

w czasie suszy Szucha sucha


Znaczy tera to je mokra, ale jak jeszcze była sucha wziąłem sobie taki jeden stary liść z ziemi, bo wydawał mi się wyjątkowy. Następnego dnia oczywiście popatrzyłem na podłogę w parku i taki ten mój liść wyjątkowy, że aż szczyka, ale już został. Prawdę mówiąc bardzo podoba mi się konstrukcja takiego spaździerzonego liścia, ale nie aż na tyle, żeby zgłębiać temat w biologicznych bibliotekach. Ważne jest to, że da się coś tam z niego wycisnąć; to jest liść, który przypomina wszystko:



To na górze nazwałem "twarz w promieniach słońca" i miarkuję sprzedać na aukcji w Sotheby's jakiemuś zrytemu multibiliarderowi za grube dolce w złocie.


->tak zupełnie a muzą: jeżeli jeszcze ktoś z Was nie widział - wejdźcie na digart Marcina Stawiarza. Albo jeszcze lepiej na jego www. Chłopak z nagrodą IPA, świetnie konwertuje zdjęcia do b&w. Ciekawe jest to, że nie wszyscy tak gładko łykają jego styl, niektórym te zdjęcia szybko się "opatrzają". Mi w sumie wciąż dobrze się je ogląda.

->pozycja obowiązkowa: Romain Laurent. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że to, co robi to właśnie fotografia kreatywna;P Jak dla mnie może być nawet ojcem chrzestnym gatunku. Przewińcie na dół, tam są świetne prace.

Na samym szczycie wątku optymistyczny "szczał w niebo bez drzewo". Żegnam się szybkim wymiotem sztuki ludowej obciążonym ponurym ładunkiem emocjonalnym, który odwzorowuje stan "znużenia pogodą". Szkoda, że już nie mam włosów - mógłbym zostać emo;)


pzdr#

środa, 27 maja 2009

ptaki ciernistych krzewów




Po ptaku wieczór.
Tak się szczęśliwie złożyło, że miałem wolne popołudnie a padać przestało już koło 17. Co prawda o jakimś oszałamiającym żarze tropików też nie ma co mówić, ale trochę świeciło, więc uskuteczniłem solowy spacer (Magda znowu do późna w pracy - pracuje ostatnio intensywniej, niż ja, szejmonmi;). Poleciałem w ptaki - ganiałem nieliczne mniej ostrożne i "speniane" sztuki po miejscach, gdzie przez korony drzew z trudem i przeważnie wąską smugą sączyła się zbawienna ekspozycja.


Ptaki są... zresztą nie ma co pisać. Eleganckie są, mądre, szybkie i fotogeniczne. Wydaje mi się, że z takim ptakiem, jak się na niego trochę poczai, łapie się jakiś kontakt. Tylko od pawi bije jakaś taka bezmyślność... Może im piękniejszy ptak tym głupszy?

Co do elegancji - Magda stwierdziła, że ten kos na alejce zalanej ciepłym światłem wygląda jak starszy, nobliwy pan na spacerze;)



W największy szok wbiła mnie czapla (zresztą siwa dokładnie rzecz ujmując). Niestety, kroczyła w tak ciemnym miejscu, że iso poszło na maxa i w efekcie zdjęcia sprzed lotu nie są piorunującej jakości. Do tych zdjęć też można się przyczepić, ale i tak jestem całkiem zadowolony, zwłaszcza z pierwszego.

Poza tym moje ulubione z tej serii to konturówka gawrona z czołówki i dwa portrety - pawicy (chociaż jest dużo bardziej niepozorna, niż Paw, czyli samiec - okazała się bardzo fotogeniczna) oraz tej kolorowej kurki (nie mam bladego pojęcia, co to za ptaszyna, ale nieźle się z nią dogadywałem; EDIT: w toku dokumentacji wyszło, że to mandarynka).


Ah, no i jeszcze kaczki przeca - wyobraźcie sobie, że pod matkę-kaczkę wchodzą 4 średniej wielkości mini-kaczki i to tak, że jak się postarają to ich nie widać. Komedia - wiercą się, kręcą, myją, dziobią, fukają i popierdują. Pewnie jak ktoś miał szczęście mieć babcię albo rodzinę na wsi to się pośmieje z tego, jak wzniecam się oczywistościami, ee?!


Stara kaka musi mieć sporo cierpliwości, no i ma - przynajmniej wewnętrzny spokój bije z jej solowego portretu.


Ughm, portecik pawiego samca jak płucze gardło naparem z szałwi zrobiłem jakiś tydzień temu i znalazł się wyjątkowo w tej świeżej relacji ze spaceru z powodu lubienia przez autora;).

Jest taki młody Jurek, który robi fantastyczne foty przyrody. W wieku 16 lat skosił bardzo prestiżowy tytuł Wildlife Photographer Of The Year
, którą dotychczas miało w rękach zaledwie dwóch krajan. Chłopak ma nieprawdopodobne zaparcie i oko do dziczy oraz mnóstwo wyróżnień i odbębnionych rautów w towarzystwie ścisłej czołówki fotografów przyrody. No i to też jest styl życia, który w jakiejś części do mnie przemawia. Nie te rauty oczywiście, raczej wyprawy w nocy na ptasie lęgowiska, polowanie o świcie i uczciwe pieniążki za sprzedaż zdjątek..hmm...
pzdr#

wtorek, 26 maja 2009

przegląd techniczny i pożar z szuflady


Sam nie wiem, czy to fajnie mieć kumulację obowiązków zawodowych przez 2-3 dni i potem luz przez 2 dni, albo raczej jeden dzień. Dzisiaj jestem po takiej właśnie kumulacji i, powiadam, czasami można znieść jajko...

Tak wrzucę a muzą: Komuś ostatnio opowiadałem o tym, co znalazłem w sieci. Na jednym z for dotyczących teleobiektywów do fotografii ptactwa i innych dalekich wynalazków ktoś napisał ironicznie/półdowcipnie, że nawet obiektywem 50mm się spokojnie da, tylko trzeba chcieć. I wkleił link do innego wątku, na którym 15-letni fotograf podejmuje decyzję podejścia do bażanta z 50-tką;). Jeżeli ktoś z Was ma chociaż 5min. niech zobaczy akcję bażant. Gwarantuję, warto - wątek jest jak dobry film: na 1 stronie prawie płakałem ze śmiechu, potem wpadłem w rzewną zadumę. Lepsza jest chyba tylko akcja lis, ale to już zdalne wyzwalanie, więc nie ma folkloru.

A tymczasem zajrzałem do zakładek na tym kompie i znalazłem trochę fajnych rzeczy. Na przykład te:

->> choćby swanosaurus rex. Kapitalna fotka, chciałbym się kiedyś takiej dorobić. Koleś w ogóle ma pojęcie o fotografii, chociaż jego styl nie każdemu może podchodzić

->> liquid sculpture - jeżeli na tym da się zarobić z przyjemnością zainwestuję w niezbędne wyposażenie i spędzę życie z aparatem nad zlewem

->> i jeszcze to - masssakrrrra, galeria high speedów pana Dawida

aaa i to jest jazda, hobby na krótkie letnie wieczory - balkonik, stoliczek, pędzelek i, pro ja Was, zabawa zabawką;D Z przyjemnością spróbowałbym takiej formy spędzania wolnego czasu, pewnie to przypomina trochę modelarstwo. Podziwiam modelarzy i z tego, co pamiętam to fajna rozrywka. Zresztą musi być fajna, skoro niektórych potrafi uzależnić.

Kiedyś z ojcem sklejaliśmy budynki wchodzące w skład jakiegoś kompleksu dworcowego dla kolejki H0. Sam dworzec wyglądał ot tak. Nawet nie wiem, czy nie był identyczny. Architektura większości (np. młyna - mieliśmy młyn wodny;) była oczywiście typowa dla ziem germańskich, a jakże, a efekt, jaki dało się osiągnąć za pomocą elementów będących w komplecie był całkiem ok. Nawet miały taką kruszoną gąbkę - dużo zielonej, trochę czerwonej i żółtej: minikwiatki w minidoniczkach się z tego robiło.

(Ciekawe, ile roboczogodzin trzebaby włożyć w sekundę filmu animowanego z poklatkowych zdjęć takiego środowiska; dowolny scenariusz, plastikowi aktorzy i jedziemy).

..a że to badziestwo delikatne jak wata cukrowa - niedoszła scenografia dawno wzbogaca cennym surowcem (wszak oryginalna, dedeerowska była) niebosiężną górę śmieci na którymś z wysypisk. Pamiętam, jak będąc już dorosłym brzdącem mniej więcej co rok spotykałem jeden z tych nieszczęsnych budynków w jednej z szaf, pod górą pudełek, kopert, kłódek, okularów dziadka Emki (osz to była historia!) i innych skarbów. Wyglądały oczywiście z roku na rok coraz gorzej. Zupełnie, jak willa Chowańczaka w parku, przy którym mieszkamy.

To było dawno (dokładnie 15 kwietnia) - spałem bladym świtem przed dziewiątą i zadzwoniła Magda (chwała jej za to, miuej), że jak chcę zrobić reportaż dla treningu to jara się willa koło Regeneracji. No i faktycznie - w 10min. tam byłem; wiedziała, co mówi, dziecina. Pożoga była niezła, fajczyło się praktycznie całe poszycie dachowe.
Historia samej willi jest arcyciekawa, pożaru zaś arcysmutna. Są tacy, którzy podejrzewają podpalenie. Willa od lat konsekwentnie utrzymuje trzy swoje stany: jest zaniedbana, niezamieszkana i w prywatnych rękach. Tymczasem podobno ktoś szykuje sobie miejsce pod apartamentowce o wysokim standardzie. Na Skarpie Wiślanej coraz mniej miejsca, coraz mniej... To był cenny, fajny zabytek a to jezdramat:





Nie mogę sobie wyobrazić, jak bardzo musi się niszczyć coś, co płonie ósmą godzinę. Tak było z tymi stropami. Pobór wody przez jednostki straży był tak duży, że nie wytrzymała jedna z okolicznych rur. Na szczęście popuściła w okolicach trawnika i alejki, nie ulicy.

Będę śledził rozwój tej sprawy. Mogę się założyć, że najpóźniej za rok w czerwcu Arpad utoczy łzę siedząc na chmurce nad dymiącym jeszcze rumowiskiem, na zawsze pożegna się ze swoim miejskim padołem, wrzuci wsteczny i odleci.
pzdr#

Dzień pracy, rodacy

Będzie ultrakrótko, bo dopiero zawinąłem do przystani. Zdarzają się takie dni jak ten - 15 godzin w pracy:/ Fakt, że przy taśmie nie stoję, ale wolałbym być w domu o ludzkiej porze, zjeść rodzinną obiadokolację i mieć czas zrobić cokolwiek poza obowiązkami służbowymi. W dodatku nie jestem do końca zadowolony z efektu pracy, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy. Jak się czasami coś pie..oli to konkretnie i nie ma siły. Ja mam taką passę od ubiegłego piątku. Z pozytywów - wreszcie jestem pozbawiony nadmiaru włosów (sami widzicie, na jednym ze zdjęć jaką enerdowską plerezę uhodowałem). O dziwo udało się tego dokonać nie wychodząc z pracy - może jutro znajdę chwilę i napiszę, jak to było. Po tym, jak teraz świetnie się czuję wnoszę, że czułem się bardzo źle z szopą.
Przede mną siedem godzin snu i wracam do wytwórni bazy. Za to jest wizja, że o 14 będzie po zawodach i oddam drugie w tym tygodniu superwydzierające z butów dzieło na emisję.

Pojechałbym gdzieś na kilka dni, brakuje mi kontaktu z tak zwaną dziczą. Dzisiaj rozważałem, czy da się zrealizować coś takiego: biorę sobie, rozumiecie, plecaczek, mały namiocik, małe kieszonkowe i wybieram się na całkiem dziko z mapą w jakiś zakątek kraju, np. że tak sobie strzelę - w Góry Sowie. Albo Stołowe. Szlajam się kurka prawda panie tego całe dnie, wieczorem rozbijam gdzieś namiocik, śpię, wstaję rano i znowu się szlajam. I tak dajmy na to przez tydzień. Zrealizować się na pewno da, zobaczymy, czy się zdecyduję na taką pielgrzymkę. Ciekawe, jak to jest nie sprawdzać poczty przez tydzień;D
ziew

niedziela, 24 maja 2009

Piknik, czyli wrażeń niewinnych moc

Zacznę od spraw technicznych. No więc zainstalowałem sobie tutaj licznik odwiedzin. Wypróbowałem kilka różnych, zostawiłem jeden, ale albo nie działa, albo nikt, zupełnie nikt tu nie zagląda, chlip...
Nie ważne. Piszę w dużej części dla siebie, więc popiszę dalej.

Otóż dzisiaj wybraliśmy się z Magdą do Parku Skaryszewskiego na pic-nic. Inicjatorami tej ekstraordynaryjnej peregrynacji byli nasi przesympatyczni znajomi pozyskani przez Magdę w toku nauki w Lubelskiej Szkole Sztuki i Projektowania (czy jak to się tam nazywa, chyba właśnie tak).

Nastawiłem się ciut sceptycznie, bo wydawało mi się, że to kawał drogi i jest wiele innych parków bliżej, ale praktyka pokazała, że było bardzo warto.

->W autobusie jechał jeden z zażulonych prowincjuszy pod pięćdziesiątkę i 50m przed przystankiem jął prosić kierowcę o to, żeby się zatrzymał i go wysadził. Autobus stał na światłach a gość, nawet bez większej pretensji, prosił i prosił. To pamiętne wydarzenie po raz kolejny uświadomiło mi, jak niepojęta jest logika alkoholika. Pan nijak nie mógł zrozumieć, że nic mu nie da wysiadanie tutaj i narażanie kierowcy na nieprzyjemności, bo i tak wysiądzie zaraz i to całkiem blisko. Pan ów wydzielał znaną powszechnie woń, miał krótko i chyba świeżo obcięte włosy. Ktoś, kto mu je obcinał (raczej nie Jaga Hupało ani Leszek Czajka) przez zapomnienie bądź lęk/obrzydznie przed kontaktem z ciałem zostawił zupełnie od czapy kilkucentymetrowy pejs za prawym uchem. Tragikomedia. No i oczywiście nieodłączny atrybut "skoroświta" - reklamówka ze złuszczoną w obrębie chwytu farbą...<-

Po pierwsze - sam park. Rewelacja. 3 zbiorniki/bajora, znacznie mniej tłuszczy niż np. na Polu Mokotowskim i piękne połacie krótkiej trawki spowitej stokrociami otoczone wyśmienitym starodrzewem. Lilie, mewy, kajaki, pijaki, wata cukrowa, zakochane pary, staruszkowie uprawiający nordycki spacer, psy ras wszelkich - słowem wszystko to, co w parku bywa.

Po drugie - wyposażenie. Było wszystko - tarta z tofi, sałatka z makaronu, fety, oliwek, pomidorów i kilku innych rzeczy, ciastka, płyny, koce, zestaw do badmintona, materiały dydaktyczne, okulary przeciwsłoneczne i mnóstwo innych utensyliów, bez których prawdziwy piknik nie mógłby się obejść. Ach, bym zapomniał - była też ładna pogoda, za czym wyśmienita ekspozycja;D A ja oczywiście byłem uzbrojony, czego efekty będzie zaraz widać poniżej lub powyżej.



Po trzecie - bardzo miłe i wielce rozmowne towarzystwo. Z tymi znajomymi spotykamy się wybitnie rzadko, ponieważ część z nich w Warszawie bywa raz na kilka tygodni, a pozostali mają milion różnych zajęć. Po prawdzie jakby Magda miała więcej wolnego czasu spotykalibyśmy się pewnie częściej, ale nie ma, więc spotykamy się rzadko.

Po czwarte - sporty. Badminton to fajna rzecz, zwłaszcza, że zbytnio nie przeszkadza mi w uprawianiu tego rodzaju aktywności żadna z moich rozlicznych starczych dolegliwości:p W każdym razie pograłem.


Tego dnia lotkę kompletnie zdeklasował plastikowy talerzyk. Paweł miał frisbee i było świetne. Niezależnie od wyrafinowanej techniki rzutu latało mniej więcej jak sandał. Na domiar złego 50m dalej w drużynowe semi-profi frisbee grała grupa zręcznych efebów. Nasze grono zaczęło dyskutować, kto ma pójść i pożyczyć talerzyk od mistrzów, ale jakoś nikt się nie kwapił. No i właśnie wtedy przyszła do nas dwójka z tamtej ekipy i sami zaproponowali wspólną rekreację. Czem prędzej okopałem się blisko krawędzi boiska z długą lufą.

--->>> powziąłem noworoczne postanowienie. Otóż kawałki postów dotyczące fotografii zamierzam pisać kursywą. W ten sposób ci z Was, którzy mają w dwunastnicy moje zmagania z materią nie będą narażeni na brodzenie w tej tematyce<<<---

Nie będę udawał, że fotografia sportowa to dla mnie codzienność. Chyba pierwszy raz miałem okazję podziałać na tak dynamicznym i pełnym zwrotów akcji polu. Pierwszy raz sprawdziłem, do czego służy i jak działa śledzący autofokus. Faktycznie, zachwyty nad silnikiem typu "cicha fala" w nikkorze 70-300 VR są w pełni uzasadnione. Kierat bezszmerowo odświeża położenie soczewek co ułamek sekundy i za każdym (no, prawie każdym) razem trafia w sedno tarczy. Z efektów jestem bardzo zadowolony, niepokoi mnie tylko jedna rzecz (w razie, jakby zajrzał tu ktoś mądrzejszy ode mnie pozwolę sobie opisać to zjawisko). Otóż w ostrym słońcu na skórze zawodników zrobiły się nieprzyjemne, sztuczne przejścia tonalne. Chodzi o różowe i pomarańczowe plamy z typowo "cyfrowymi" , nienaturalnymi konturami. Biel na zdjęciach też niestety jest przewalona. Po prostu nie umiem ustawić ekspozycji tak, żeby wilk był syty i niu jork syty. Albo jeszcze inaczej: powinienem za każdym razem zdejmować pomiar światła z białej koszulki, ale podczas żwawej akcji to jest niewykonalne. Teraz myślę, że mogłem zrobić jeszcze inaczej - zdjąć pomiar raz, zablokować ekspozycję i hajda. Ale tak też byłoby źle - co pewien czas zachodziło słońce. W każdym razie chyba wolę przewalone biele, niż poruszone albo nieostre fotki, a w tym wypadku całkiem niezły procent fot ma satysfakcjonującą ostrość. Lada moment poszukam pewnie na forach jakichś patentów na te sprawy, ale na razie jest jak jest.




Wreszcie na koniec spotkała mnie nie lada atrakcja. Jedna z tych drobnych rzeczy, które większość normalnych ludzi zupełnie nie interesuje, a mi sprawia wielką radochę. Otóż widziałem hubę życia! Ten przedziwny grzyb miał niespotykaną wielkość - mniej więcej pół metra średnicy, czy też bardziej szerokości. Dotychczas huba kojarzyła mi się z niewielkim, szaro-brunatnym wynalazkiem, ta przeszła wszelkie moje wyobrażenia; na jej widok wręcz zrobiłem się głodny:



Nie uniknąłem dzisiaj niestety wizyty w telekinie, ale oglądałem nawet zabawne rzeczy, więc nie narzekam. No i znowu fajnie zaglądało wieczorne słońce przez okna przeładowanych elektroniką pomieszczeń. Nie wiedzieć czemu niektóre zachody widziane z telekina wprawiają mnie w jakiś taki świąteczno-melancholijny nastrój. No i tyle!