piątek, 14 sierpnia 2009

Czas zacząć nadrabiać zaległości...


No właśnie... Tak się rozleniwiłem, że aż szczypie w ścięgna. Nie chodzi o lenistwo ogólne, wręcz przeciwnie - zacząłem pracować i świetnie się z tym czuję. Chodzi tylko o lenistwo publikacyjne. Przeważnie to przebiega w podobny sposób: gromadzi mi się kilka sesji, nie mam czasu/ochoty/weny na obróbkę, zaległości narastają i potem jak przychodzi do tego zasiąść - nie wiadomo, w co ręce włożyć, więc nie wkładam. Podobnie mam z muzyką. Ubiegłego lata zadałem sobie trud zbudowania profi biblioteki w Itunes - każdy jeden album tagowałem, ściągałem okładki, przypisywałem do gatunku itd. W ciągu circa dwóch tygodni ślęczenia po kilka godzin dziennie udało mi się opisać 65,4 dnia muzyki i na tym osiadłem. To mniej więcej 1/3 albo i mniej tego, co powinienem zrobić, jednak jak sobie przypomnę, jaka to żmudna robota... Muszę do tego wrócić, bo całkiem sporo albumów znam już na pamięć, a w kolejce czeka zapomniana kolekcja z Irmy, kupa Brazylii, kilkadziesiąt albumów z Putumayo, conajmniej kilkadziesiąt starych perełek (gdzie jest moje Tek 9? gdzie świetny elektroniczny cover tematu przewodniego z 4 Pancernych włoskiej bodajże produkcji? gdzie, o zgrozo, dyskografia Beastie Boys, gdzie De La Soul, gdzie impresje chopinowskie Możdżera, Roni Size i setki innych rzeczy?!) , które kręciły łezki w oczach za czasów średniej szkoły (na Boga, to było kilkanaście ładnych lat temu) i niezliczona ilość albumów, które pozyskałem za białostockich czasów.
Wracając do myśli przewodniej - to jak z myciem naczyń, praniem, nauką i milionem innych rzeczy. Brak systematyki powoduje problemy na wszystkich polach życia. Cóż, systematyka to nie jest moje drugie imię, a z problemami walczę od zawsze - mam sporą wprawę i coraz większą cierpliwość;). Stąd zaciskając zęby reaktywuję wynurzenia, bo za dwa tygodnie może być na to za późno.
Akurat mam pod ręką fociszcza skąd? Ano z warszawskiej ulicy niestety. Zanim dojdę do wyprawy do Lublina a potem robinsonady grądeckiej muszę zapowrzucać takie tam różne blekendłajty, bo chyba fajne. W ogóle fotografia czarno-biała coraz bardziej mnie pasjonuje. Przepraszam na moment...
Magda, serdecznie Cię przepraszam, ale kupiłem na aukcji typu "oddam za dychę" od lubelskiego juzera kompletny zestaw ciemniowy. Owszem, ja też nie wiem, gdzie to będziemy trzymać, najwyżej zrobię eksterminację gratów z pawlacza, ale nic na to nie poradzę - muszę śladami ojca zamknąć się w łazience i zobaczyć, jak z papieru wyłazi obrazek. Muszę pomachać koreksem, powąchać kwasy (;)) i zasady (:/)), przesiedzieć noc w ciemnicy, powkurwiać się na Krokusa - nie przeskoczę tego etapu.
Już. Tak więc wracając do jak gdyby myśli przewodniej - ulica całkiem nieźle wygląda na czarno i biało, co nie ja pierwszy niestety odkryłem. Zdjątka dokładnie z 17 lipca, czyli z czasów, kiedy był miesiąc do 17 sierpnia, czyli najbliższego poniedziałku. Najpierw kwadratura (niestety, moja fascynacja 6x6 jest coraz bardziej niezdrowa, więc należy się spodziewać, że najpóźniej wczesną wiosną wypierniczę nie wiadomo po co kilka stówek i postawię na stole następnego rupiecia - pewnie jakiś TLR, chętnie np.Mamiyę C330 albo YashicęMat, 124, chociaż nie pogardzę nawet Flexaretem):











Pamiętacie, jak za obszczymurskich czasów była taka fraza "mam takie samo, tylko że inne!"? No nie wiem, może u Was się tak nie mówiło... W każdym razie w Lublinie na Gościnnej to oznaczało mniej więcej "też mam podobny samochodzik/hulajnogę/kupę w złotej klatce/dżdżownicę w słoiku z sałatą itd., tralalala!" Prostokąciki są równie fajne, tylko że gorsze;) To taki żart, jak już dawno ktoś słusznie stwierdził rozmowa o przewadze formatu kwadratowego i prostokątnego to jak debata o wyższości Bieszczad nad Tatrami:











Ja przepraszam z góry założycieli i pomysłodawców i właścicieli witryny, która umożliwia mi tutaj pisanie, ale muszę z przykrością stwierdzić, że coś, co sprawia, że nie chce mi się trochę publikować to głównie niedoskonałości narzędzi edycyjnych. Dlaczego co chwila gubi mi się format czcionki, justowanie, dlaczego tak trudno ustawić odstępy między fotkami, dlaczego piszę, kurwa, w okienku jak w kalkulatorze z ubiegłego wieku i wreszcie dlaczego nie mogę załadować 20 zdjęć z rzędu, tylko muszę powtarzać 20 razy procedurę, od której siwieję z nudów? Proszę o odpowiedź mailem.
Aa, jeszcze było takie powiedzenie: "idź stoooond, to nie twooooja klaaaatka!" stosowane wtedy, kiedy mir klatkowy młodocianych lokatorów zakłócał upierdliwy intruz z klatki obok albo z tej klatki co była za klatką obok. Wspominając te czasy żywię ogromny szacunek do sąsiadek z parteru, które przez kilka ładnych lat dzielnie znosiły treningi tenisa przy ściance klatki, gry w gumę (czasem też zamiatałem, a jakże, dzięki czemu jestem teraz gibki jak gibon!) i miliony kopniaków biedronówą w po stokroć od nowa szklone drzwi...
Ok, spociłem się jak mysz, a nadrobiłem dopiero jakąś 1/6 zaległości;) Na razie idę coś pośniadać i chyba pojadę popracować - czas zgłębić losy Wandy Wiłkomirskiej, która wybitną skrzypaczką jest...



niedziela, 5 lipca 2009

WIbrafony, Rumuni, śluby i inne takie.



Wczoraj pojechałem na Prostą po film do Agfy. Pan sprzedawca polecił Fomapana setkę, wziąłem. Założenie zajęło mi z 10min. - nie mam w tym doświadczenia a konstrukcja mechanizmów w moim nowym wynalazku pozostawia trochę do życzenia. Nie narzekam, za te pieniądze nie spodziewałem się wybitnej funkcjonalności. W sumie sam nie wiem, ile razy wystrzeliłem z tego aparatu, może z 7? Doznania są dziwne. Na wielki minus akcja spustu, który wyzwala migawkę dopiero pod koniec skoku, ma duży bezwład. Nie zdawałem sobie nawet sprawy, jak bardzo taka głupota może wpływać na stabilność (utrzymywalność) aparatu, która przy czasie 30 robi się bardzo istotna. Drżę w podudziach na myśl o tym, że wszystkie kadry mogą się okazać dygnięte. A w wizjerze widzę obiektyw, który zasłania cały dół kadru;)
No i byłem na dłuugim spacerze. Przysięgam, chciałem iść na Ochotę i porobić podwórka, nie chciałem na Starówkę. Zadzwonił Rybak i skończyło się jednak na Starówce, ale było przemiło. W sumie za każdym razem jak chodzę z aparatem po Starówce potrafię poczuć się jak turysta na udanej wycieczce; tak było i tym razem. Przytargałem wyjątkowo dużo zdjęć, które uważam za ciekawe. Chronologicznie rzecz ujmując - najpierw uboga relacja z koncertu wibrafonowego. Wibrafon to doskonały instrument, zazdroszczę Pani umiejętności gry na tym cudzie. Grała pani i pan. Holistycznego ujęcia Pana godnego prezentacji nie posiadam, znajomi poznają go po dłoniach.





Trzymając się kolejności opisowej - teraz będzie o Rumunach. Akt pierwszy - kilkuzdjęciowa, uliczna historyjka:





Niełatwe mają życie, uoj niełatwe. Zastanawiam się, jak w takiej społeczności jest z autorytetem.
Akt drugi - rumuńscy muzycy.


Za to zdjęcie uczciwie zapłaciłem dwójkę - pan od skrzypiec powiedział "Romania, panie, nie żałuj!": nie miałem sumienia żałować. Grają bardzo ładnie i w świetle wcześniejszych rozważań o zarobkujących na ulicy tej kapeli pieniądze się należą jak psu kość.



Poza Rumuńskimi kapelami mijaliśmy oczywiście dziesiątki ślubów w różnych stadiach. W tym temacie mam takie obrazki:





Natrzepałem rzecz jasna całe stado portretów ulicznych, o których trudno cokolwiek napisać. Niech przemówi obraz;)










Niesamowita była potrzeba publicznej ekspresji, którą okazywał ten zagraniczny turysta. Nie wiem, może to był jakiś znany performer: biegał w upał w tym stroju wokół Kolumny Zygmunta i wydawał dziwne odgłosy. Był tak śmieszny, że aż mnie nie śmieszył:






Są na stanie też szersze kadry, typowy street po mojemu. Niektóre całkiem fajnie mi gadają. Na początek kwadraty:








Lubię zdjęcia, na których grają zdjęcia - vide Wysokie Obcasy wyżej. Zorientowałem się, że mam różnych kadrów z takimi elementami całkiem sporo.


Deska wyżej to strzał na oślep - przecież nie wybrałem sobie takiego kadru. Może kiedyś zagadam z jakimś skejcikiem i zrobię takie pozowane, ładniejsze. Tutaj jest jak jest: bałagan, cięcie za blisko z lewej itd. (ogólnie ta lewa strona kiepści), ale dokumentacyjnie zamieszczam.



Szczyt zygmuntowskiego lansu - na schodkach dookoła kolumny wypada się wyświetlić tym bardziej, że stamtąd jest świetny widok na lachony spacerujące jak okiem sięgnąć.


Na Nowym Świecie był jakiś kiermasz regionalnych wyrobów (wstyd, nie wiem, jak się nazywał i co to dokładnie był za kiermasz - taki ze mnie dokumentalista;)). Kulinaria wyglądały nader apetycznie (Emka, dobry ser?) i interes się kręcił:


Ten pan wyżej kuł podkowy "na szczęście". Bardzo ciekawy pomysł marketingowy - kucie podków dla ludzi, nie dla koni. Na pewno taka podkowa dla turysty znacznie zyskuje na wartości w porównaniu z taką dla konia: praca taka sama (albo nawet lżejsza, bo skoro nikt nie będzie na tej podkowie biegał ani nawet chodził to nie trzeba się tak przykładać; a może i się przykładał? Nie znam się.) a klientela sama się przewija i pieniądz się kręci.
Niżej klasyka ulicznego zarobku:




Na koniec - cios architektoniczny:


A poza tym leje. Dzisiaj znowu lało tak samo jak z tydzień temu. W życiu nie widziałem takiego kataklizmu: samochody na parkingu po błotniki w wodzie, wyrwane z korzeniami drzewo, które drapało mi w ścianę zaraz obok łóżka (oczywiście na zewnątrz drapało, nie przynoszę drzew do domu) i na którym siadały sikorki, połamane gałęzie w parku. Magda wróciła po pracy z czarnoziemem na nogach - w podziemiach centrum w wodzie po kostki pływały papiery, kiszona kapusta z kebabów, ekskrementy i inne skarby. Dzisiejsza ulewa różniła się tym, że było bez gradu i nieco krócej (tak z godzinę).
A propos kataklizmów przypomniały mi się Time-Lapse Videos of Massive Change on Earth. Bardzo polecam, filmiki robią duże wrażenie. Wpadłem na nie dzięki Alexowi Palecznemu, który prowadzi bardzo interesujący blog - Futomaki. I takie to są sprawy...
pzdr#