niedziela, 5 lipca 2009

WIbrafony, Rumuni, śluby i inne takie.



Wczoraj pojechałem na Prostą po film do Agfy. Pan sprzedawca polecił Fomapana setkę, wziąłem. Założenie zajęło mi z 10min. - nie mam w tym doświadczenia a konstrukcja mechanizmów w moim nowym wynalazku pozostawia trochę do życzenia. Nie narzekam, za te pieniądze nie spodziewałem się wybitnej funkcjonalności. W sumie sam nie wiem, ile razy wystrzeliłem z tego aparatu, może z 7? Doznania są dziwne. Na wielki minus akcja spustu, który wyzwala migawkę dopiero pod koniec skoku, ma duży bezwład. Nie zdawałem sobie nawet sprawy, jak bardzo taka głupota może wpływać na stabilność (utrzymywalność) aparatu, która przy czasie 30 robi się bardzo istotna. Drżę w podudziach na myśl o tym, że wszystkie kadry mogą się okazać dygnięte. A w wizjerze widzę obiektyw, który zasłania cały dół kadru;)
No i byłem na dłuugim spacerze. Przysięgam, chciałem iść na Ochotę i porobić podwórka, nie chciałem na Starówkę. Zadzwonił Rybak i skończyło się jednak na Starówce, ale było przemiło. W sumie za każdym razem jak chodzę z aparatem po Starówce potrafię poczuć się jak turysta na udanej wycieczce; tak było i tym razem. Przytargałem wyjątkowo dużo zdjęć, które uważam za ciekawe. Chronologicznie rzecz ujmując - najpierw uboga relacja z koncertu wibrafonowego. Wibrafon to doskonały instrument, zazdroszczę Pani umiejętności gry na tym cudzie. Grała pani i pan. Holistycznego ujęcia Pana godnego prezentacji nie posiadam, znajomi poznają go po dłoniach.





Trzymając się kolejności opisowej - teraz będzie o Rumunach. Akt pierwszy - kilkuzdjęciowa, uliczna historyjka:





Niełatwe mają życie, uoj niełatwe. Zastanawiam się, jak w takiej społeczności jest z autorytetem.
Akt drugi - rumuńscy muzycy.


Za to zdjęcie uczciwie zapłaciłem dwójkę - pan od skrzypiec powiedział "Romania, panie, nie żałuj!": nie miałem sumienia żałować. Grają bardzo ładnie i w świetle wcześniejszych rozważań o zarobkujących na ulicy tej kapeli pieniądze się należą jak psu kość.



Poza Rumuńskimi kapelami mijaliśmy oczywiście dziesiątki ślubów w różnych stadiach. W tym temacie mam takie obrazki:





Natrzepałem rzecz jasna całe stado portretów ulicznych, o których trudno cokolwiek napisać. Niech przemówi obraz;)










Niesamowita była potrzeba publicznej ekspresji, którą okazywał ten zagraniczny turysta. Nie wiem, może to był jakiś znany performer: biegał w upał w tym stroju wokół Kolumny Zygmunta i wydawał dziwne odgłosy. Był tak śmieszny, że aż mnie nie śmieszył:






Są na stanie też szersze kadry, typowy street po mojemu. Niektóre całkiem fajnie mi gadają. Na początek kwadraty:








Lubię zdjęcia, na których grają zdjęcia - vide Wysokie Obcasy wyżej. Zorientowałem się, że mam różnych kadrów z takimi elementami całkiem sporo.


Deska wyżej to strzał na oślep - przecież nie wybrałem sobie takiego kadru. Może kiedyś zagadam z jakimś skejcikiem i zrobię takie pozowane, ładniejsze. Tutaj jest jak jest: bałagan, cięcie za blisko z lewej itd. (ogólnie ta lewa strona kiepści), ale dokumentacyjnie zamieszczam.



Szczyt zygmuntowskiego lansu - na schodkach dookoła kolumny wypada się wyświetlić tym bardziej, że stamtąd jest świetny widok na lachony spacerujące jak okiem sięgnąć.


Na Nowym Świecie był jakiś kiermasz regionalnych wyrobów (wstyd, nie wiem, jak się nazywał i co to dokładnie był za kiermasz - taki ze mnie dokumentalista;)). Kulinaria wyglądały nader apetycznie (Emka, dobry ser?) i interes się kręcił:


Ten pan wyżej kuł podkowy "na szczęście". Bardzo ciekawy pomysł marketingowy - kucie podków dla ludzi, nie dla koni. Na pewno taka podkowa dla turysty znacznie zyskuje na wartości w porównaniu z taką dla konia: praca taka sama (albo nawet lżejsza, bo skoro nikt nie będzie na tej podkowie biegał ani nawet chodził to nie trzeba się tak przykładać; a może i się przykładał? Nie znam się.) a klientela sama się przewija i pieniądz się kręci.
Niżej klasyka ulicznego zarobku:




Na koniec - cios architektoniczny:


A poza tym leje. Dzisiaj znowu lało tak samo jak z tydzień temu. W życiu nie widziałem takiego kataklizmu: samochody na parkingu po błotniki w wodzie, wyrwane z korzeniami drzewo, które drapało mi w ścianę zaraz obok łóżka (oczywiście na zewnątrz drapało, nie przynoszę drzew do domu) i na którym siadały sikorki, połamane gałęzie w parku. Magda wróciła po pracy z czarnoziemem na nogach - w podziemiach centrum w wodzie po kostki pływały papiery, kiszona kapusta z kebabów, ekskrementy i inne skarby. Dzisiejsza ulewa różniła się tym, że było bez gradu i nieco krócej (tak z godzinę).
A propos kataklizmów przypomniały mi się Time-Lapse Videos of Massive Change on Earth. Bardzo polecam, filmiki robią duże wrażenie. Wpadłem na nie dzięki Alexowi Palecznemu, który prowadzi bardzo interesujący blog - Futomaki. I takie to są sprawy...
pzdr#



piątek, 3 lipca 2009

O psach, Skrze, wodzie, drobnym psrtykaniu i grubej sałacie.

Dawno nie było wrzucane, nadrabiam.
Ostatnie zdjęcia zrobiłem wczoraj u moich serdecznych znajomych (pozdro!) w obejściu;). Od miesięcy zasadzam się na jamniki (Mię i Czelsi) albowiem to piękne, mądre i wyjątkowe suczyska. Różnią się charakterem i wielkością . Przez ostatnie półtora roku udało mi się nieźle okiełznać te bestie i teraz jest jak z wiewiórkami: ciężko im zrobić zdjęcie bo lecą i liżą. Wiewiórki nie liżą i to chyba jedyna różnica. Mia ma nawet podobny gabaryt - to jamnik króliczy.
Jedna sesja to kompletna ciemnica (kameralne światło żarowe). Długa ogniskowa, wysokie iso i czasy rzędu 10-50 z rączki to kombo nie do przebrnięcia. Z kilkudziesięciu zdjęć zaledwie kilka po silnej obróbce nadaje się do ludzi, ale za to te, co wyszły - wyszły nieźle. W każdym razie chyba przy dobrobycie pomyślę o D90 - w porównaniu z moim sprzętem tam praktycznie w ogóle nie uświadczysz szumów. Oto sentymentalne psie portrety:




Wczoraj natomiast ganiałem bestie w dzień i z szerokim szkiełkiem;) Prób było znów kilkadziesiąt, oto debeściaki:



Te dwa wyżej wyszły w sumie jak pseudo-HDR, ale się nie wstydzę, bo ładnie to wygląda.


Mia na zdjęciach niżej ma podejrzliwą minę. To malutki i dość płochy piesek, ale jak przyjdzie do zabawy albo innej akcji wcale nie jest ostatnia.




Ten dżelmenten na dole to Pongo Chujożka - jedyny samiec wśród gromadki, przemiły starszy pan;) Gumowy eksponat to ptak, na którym wychował się inny, już od lat nie żyjący pies. Proszę sobie wyobrazić, z jak doskonałej gumy musi być kaczka, którą przez lata gwałcą kły pokoleń psów.



Przyłożyłem się też kilka razy do bryły basenu. Taki ciekawy obiekt to niezła szkoła kadrowania. Ja wymyśliłem sobie jakieś takie kadry:




Najbardziej leży mi stanowczo pierwszy kwadrat bw. Nie wiem, czy to widać na zdjęciach, ale woda w tym akwenie jest przepyszna; można nie wychodzić. Wieczorem próbowałem podziałać podczas ćwiczeń, ale wilgotność w niemal szczelnej konstrukcji jest taka, że obiektyw zachodzi parą w przeciągu sekundy, a korpus po kilku strzałach jest praktycznie mokry. Stąd wiele arcydzieł nie popełniłem, pokażę jedynie coś w miarę klimatycznego (chociaż i tak nie jestem do końca przekonany, czy klimat równoważy całą kolekcję minusów tych zdjęć):




Dopszzz, wrócę teraz na chwilę do zeszłego tygodnia. Któregoś dnia wyszedłem z domu, przeszedłem park, w poprzek Mokotów, al.Niepodległości, Pole Mokotowskie, stadion Skry, Wawelską i doszedłem do pl.Narutowicza. Aura była mało sprzyjająca - zachmurzenie i parno, aż cud, że obeszło się bez opadów. Po drodze do Pola skupiałem się na kebabie, filozofii i papierosie, więc dokumentacji brak. Mam dwa w-miarę-mogące-być szczały z bajorka na Polu - w sumie szkoda, że chciało mi się ciągle spacerować: tam było dość interesująco. Otóż z jednego brzegu szereg dysz wyrzuca strumienie wody do bajora. Niby mała rzecz, a cieszy. Przy takim wietrze, jak był połowę tej wody cofało na okalającą bajoro ścieżkę a przy takim upale bryza to nie lada atrakcja:



Dalej, proszę wycieczki, jest podupadły stadion Skry. Stoppp, wcześniej zarejestrowałem dość ciekawy obrazek z serii "miejcie baczenie, Pan widzi i słyszy wszystko!":


Wracając na ziemię i do Skry, tam spodziewałem się rewelacji, jednak nie udało mi się wedrzeć na płytę. Otóż dotychczas grupa śmiałków trenuje tam jakieś lekkoatletyczne cuda. Jeden z nich popatrzył mi w oczy z miną: "trenuj albo spier...", więc skupiłem się na mniej ryzykownych elementach architektury, które widać spoza płyty. Mianowicie rozchodzi się o wieżę obserwacyjną. Resztki wieży w zasadzie:




Rujihina! W podobnym stanie zastałem niedawno baseny na prawym brzegu Wisły. Mam jeszcze archiwalne fotki (z kiepściutkiej Sigmy 28-70 ze świetnym światłem 2.8, która osiągała ostrość już po przymknięciu do 8;)). Pogoniłem ją ze spokojem ducha i lekkim zyskiem, natomiast bez żalu).
W kwietniu grupa leniwych z powodu przesilenia wiosennego, charakteru a być może również alkoholu robotników markowała tam jakieś ruchy. A zresztą poniosło mnie, to byli z pewnością bardzo pracowici, trzeźwi fachowcy, ale nie mieli motywacji. Na zdjęciach nie ma ani robotników, ani prawie niczego innego - tak mi się źle wtedy układało ze sprzętem, że prawie nic godnego uwagi nie przywiozłem. To, co przywiozłem wymagało radykalnej interwencji - potwornie sprane kolory i inne takie niuansiki. Sam nie wiem, może pokażę to:



Wracając do spaceru na plac Narutowicza - czynnik ludzki za bardzo nie dopisał. Szczerze chciałem poportretować, ale po raz kolejny potwierdziła się moja teza: o portret uliczny najłatwiej tam, gdzie grasują turyści. Stąd mam tylko jedno, ale z silnie zabarwionym emocjonalnie przekazem:


Nabyłem drogą kupna, proszę sobie wyobrazić, średnioformatowy aparat z lat 50' za całe 26pln (włącznie z przesyłką). To Agfa Isola, standard 6x6cm. Dlaczego tak tanio? A bo to jeden z najtańszych, kolekcjonerskich aparatów: wciąż jest ich sporo na rynku. Fjuczery ma takie:
- dwa czasy - 30 i Bulb
- dwie przesłony - 6,3 i 11 - i jedno położenie aktywujące filtr żółty na większej dziurce
- i to wszystko;)
Obiektyw wysuwany z "ciała" ma szklane soczewki (a chyba nawet ze trzy!), specjalne okienko wskazuje prawidłowe naciągnięcie migawki i zwinięcie klatki. Wszystko opatrzone ślicznym, plastikowem futerałem koloru kupy niemowlęcia z paseczkiem długości 3cm. Autor z futerałem w ręku wygląda jak gey na salonach z cudaczną kopertówką. A propos aparatów wystawianych na aukcjach polecam krótkie wideo, mianowicie aukcje rzadkich egzemplarzy Leica. Dalibyście za aparat równowartość mieszkania? Chyba nawet ja bym się nie zdecydował.
Po mojej maszynie i tak spodziewam się cudów. Marzyłem o tym, żeby potrenować kwadratowe kadrowanie w aparacie, a nie w komputerze. Chociaż kwadrat ma wielu zagorzałych przeciwników, ma też zwolenników. Zresztą, ci z Was, którzy się interesują wiedzą to doskonale. Ja tam lubię sobie w kwadrat, a co! Także jutro śmigam po niskoczułe filmy (całe 15pln kosztuje taka tania 120-tka; wziąwszy pod uwagę to, że to przy dobrych wiatrach 12 klatek a do ceny dochodzi jeszcze wywołanie i skanowanie albo odbitki, będzie trening odpowiedzialnych ujęć;)
Żebym się nie wiem na czym i jak intensywnie trenował, do takiego stopnia zaawansowania jak pan Yuri Arcurs nie dojdę na bank (wyszperane u Davida Hobby - strobist). Otóż pan Yuri cztery lata temu był zwykły. Wbił się w fotografię stockową, konkretnie zaczął produkować wysokiej jakości zdjęcia sytuacyjne. Takie fotki są gromadzone w bankach i udostępniane via net za pieniążki na potrzeby różnych publikacji, prezentacji itd. Jeden z takich stocków to chociażby popularny Istock. 5-minutowy film, który podlinkowałem do nazwiska przedstawia krótki spacer po studiu pana, który produkuje iluzje. Studio ma z kilometr kwadratowy, na terenie hali jest wszystko: zaaranżowane biura, laboratoria, łazienki, kuchnie, sale konferencyjne, szpital & match more. Wszystko w pełni konfigurowalne, jeździ jak dekoracje filmowe. Yuri ma również Hasselblada H3D (rozdzielczość 39MPix, dokładnie 6,5x tyle, co matryca mojego aparatu ueh ueh ueh, w Adoramie jedynie niecałe 20.000USD buuhahhaaaha), D3x, chyba ze dwa pełnoklatkowe Canony i komplet oświetlenia, za pomocą którego zrobilibyście południe o pierwszej w nocy
choćby na Placu Defilad. Zdjęcia, które sprzedaje są idealne. Ludzie piękni, światło takie, że w rzeczywistości żadne z milionów biur na świecie nigdy takiego nie zobaczyło i nigdy nie zobaczy. Zdjęcia takie być muszą, bo to się opłaci. Wyniki sprzedaży - na poziomie coś pod 3.000 fotek dziennie. Najtańsza taka fotka (rozdzielczość i wielkość typowo na stronę internetową jako ilustracja tekstu) to 0,40USD. Najdroższa - z tego, co pamiętam 200USD. Taką można wydrukować w wielkim formacie przy zachowaniu doskonałej jakości. Chłopina zatrudnia studentów, statystów, stażystów i nie wiadomo kogo jeszcze, zarabia kilka milionów dolarów rocznie. Mnie wpędził w prawdziwe zdumienie, przeczytałem wszystkie posty w tym wątku na stronie Strobista. Podejście ludzi jest różne: szczęka opadła wszystkim, ale niektórzy załamują ręce nad takim obliczem fotografii. Kolejne znamię naszych czasów, cóż... Bracia Lumiere zrobiliby w zbroję, gdyby zobaczyli taką rozpustę;)
pzdr#